31. Nowe życie Nory Webster (Colm Tóibín, Nora Webster)

31. Nowe życie Nory Webster (Colm Tóibín, Nora Webster)


"Każdy z nas może mieć więcej niż jedno życie, są jednak pewne ograniczenia" 


Oczywiście najpierw była okładka. A na niej: linia wody, podwinięcie spódnicy i pomarszczone wiatrem ubrania. Sugestywnie wykadrowane brodzenie w wodzie (z pustym miejscem w roli głównej).

Nora Webster to urzekająca prostotą, intymna, czuła i poruszająca opowieść o braku. Tytułowa bohaterka straciła męża, została z czwórką dzieci i próbuje znaleźć dla wszystkiego, co dotąd znała nowe miejsce i porządek. Ale nie jest to opowieść tylko o byciu wdową i o żałobie. Czas po śmierci  Maurisa jest czasem poznawania siebie, synów, córek, bliskich (bohaterka odkrywa, że niewiele wie). Musi zrezygnować z dobrze znanego życia, zmienić zwyczaje, ale także dowiedzieć się o sobie czegoś najważniejszego: jaka teraz jest? I jakie będzie jej życie zbudowane na pustce?

Tóibin odpowiada tylko na pierwsze z tych pytań. Pokazuje Norę farbującą włosy na odważny kolor (czy wdowa może się odmładzać? czy powinna tyle płacić za fryzjera?), Norę kupującą drogą sukienkę z wełny w pięknym, żółtym kolorze (czy wdowa może mieć taką sukienkę? i dla kogo będzie ją nosić?), Norę zmuszoną do rezygnacji z popołudniowej herbaty i samotnego podziwiania widoku za oknem (musi pójść do pracy, by mieli jakieś pieniądze, do pracy chodziła przed wyjściem za mąż, potem miała już tylko swoje domowe rytuały).

W książce Tóibina prawie co chwilę zderzają się dwa porządki: codzienność i małe olśnienia. W żałobę wdziera się życie, dochodzi do głosu wszystko, co bohaterka nosiła w sobie od lat. Porządkowanie przestrzeni płynnie przeradza się w obserwację przedmiotów i ważnych kiedyś miejsc. Nowe życie Nory toczy się między filmami oglądanymi z synami, przejażdżkami autem do Dublina, rozmowami z ludźmi (głównie przypominającymi o zmarłym mężu), a lekcjami śpiewu. Nora po prostu żyje i to wprowadza ją w stan uważnego przyjmowania cudu, jakim jest bycie między ludźmi, a przede wszystkim odkrywanie, że potrafi swobodnie oddychać, że nie dławią jej wspomnienia. Nie czuje wstydu, że zapomina, nie wini siebie, że czuje siebie.

Ostatniego dnia rano Nora przeniosła część rzeczy do samochodu i zostawiła chłopców pogrążonych we śnie. Idąc nad morze, czuła wiatr, który zbudził ją w nocy. Mgła całkowicie się rozproszyła. Po niebie sunęły chmury, przysłaniając słońce, które wychodziło od czasu do czasu, grzejąc delikatnie. wypłynęła na głęboką wodę, stawiając czoło zimnemu porannemu morzu, i odkryła, że po płyciźnie, która tu była przez te wszystkie dni przy wzburzonym morzu, nie ma śladu, rozpuściły ją ruchy morskich pływów. Znalazła odpowiadającą jej głębokość i zaczęła płynąć kraulem, który pozwolił jej rozwinąć prędkość, ale i zmęćzył. Gdy ramiona rozbolały ją tak bardzo, że musiała zrobić sobie przerwę, odwróciła się na plecy i unosiła na wodzie z zamkniętymi oczami, starając się o niczym nie myśleć. Pływanie kilka razy dziennie wzmocniło ją. Postanowiła, że wróci tu jeszcze raz później, zanim oddadzą klucze do przyczepy (...) na ostatnią kąpiel w morzu (s. 242).
Tóbin doskonale wie, co znaczy dyskretne pisanie, uwalnianie bohatera. Kiedy myślę o tej powieści, myśli o Norze, która nie umiała wynieść ubrań męża z sypialni, ale postanowiła sama pomalować mieszkanie (okupiła to kontuzją). O Norze jadącej do Dublina, by szukać córki uwikłanej w wielką historię, o Norze przerażonej, wpatrzonej w ekran telewizora, o Norze kupującej płyty, montującej gramofon, Norze przymierzającej ubrania przed lustrem, gdy śpią dzieci.
To jedna z tych historii, które po prostu w nas trwają.

Płyty gramofonowe zmieniał Jerzy Kozłowski, Tłumacz książki, znakomicie wyczuwając nastroje bohaterki.

Colm Tóbin, Nora Webster, przeł. Jerzy Kozłowski, Warszawa 2017, ss. 399.
30. Bez trzymanki, prosto w dziewanny (Anna Bolavá, W ciemność)

30. Bez trzymanki, prosto w dziewanny (Anna Bolavá, W ciemność)


Wpół do piątej. Sobotni poranek. Na dworze jest szaro, a w ogrodzie właśnie zaczęły otwierać się pierwsze kwiaty dziewanny. Pszczoły już o tym wiedzą, ale jeszcze czekają, aż dzień wykluje się w pełnej krasie. Lubię słońce i światło, za wcześnie jeszcze teraz na nie. Za tłumaczenie biorę się od razy po przebudzeniu. Pierwszą przerwę robię o wpół do ósmej. Wychodzę na podwórko rozprostować kości i idę za dom do ogrodu (...). Druga przerwa o jedenastej. Na herbatę i obcinanie nagietka (s. 46) 
Jasnota biała
Miasteczko gdzieś w środku mapy (odjeżdża stamtąd posiąg do Pragi). Rozmach letniej przyrody (daje się ususzyć na strychu). Rytuały zwykłego życia (wczesne wstawanie, rowerowe wyścigi z czasem, tłumaczenie, życie bez telefonu). Kołaczące w głowie wspomnienia. I niepokój. Niepokój i ból. Takie jest życie Anny Bartákovej. Sama mówi, że to "oficjalna wersja życia dla postronnych".

Anna Bolavá stworzyła w książce W ciemność portret kobiety na marginesie świata, bohaterki nieobecnej, milczącej, unikającej ludzi, która, wbrew pozorom, ma ze światem więcej wspólnego niż można sądzić: egzystuje u samego źródła świata, wstaje o świcie (równocześnie ze światem), obserwuje każde drgnięcie powietrza. Jest czujna i emocjonalnie odsłonięta, przez co upodabnia się do ukochanej flory. Łatwo ją zranić, ale nieustannie się odnawia, uzdrawia, wraca do punktu wyjścia. W powtarzalności jej dni i zachowań kryje się wielka prawda o tym, co najważniejsze. Anna wie, kim jest. 

A jakie ma pani hobby? - zapytał mnie dawny kolega ze szkoły, Slavik (...).
Zbieranie ziół. I już się rumienię i pocę. Ludzie nie mają pojęcia, że to tak osobiste pytanie.  Przecież zioła to ja. Gdybym powiedziała coś innego, to tak, jakbym zmieniła imię i udawała kogoś, kim nie jestem. (...) Każda roślina jest ważna, każda jest moja. Żadnej nie zostawię. To wojna, której nie ma końca. Wieczny kołowrót pąków i kwiatów, aż się można rozchorować. Człowiek, który zbiera zioła, zawsze ma zbyt mało czasu, stopniowo zaczyna tracić zmysły (s. 49).

Trudno powiedzieć, skąd Anna bierze swą siłę, ale potrafi porzucić w jednej chwili dręczące zlecenia, uciec z duszącej Pragi do domu, zamknąć za sobą to, co ją ogranicza. Potrafi pożegnać się z krajobrazem, wybrać to, co najbliższe. Pośpiech nie wynika jedynie z konieczności spełnienia konkretnych warunków, by zebrać jak najwięcej kwiatostanów, ale ma związek z tajemniczą chorobą bohaterki. Anna słabnie, niknie w oczach, jest wyczerpana, cierpi na bóle głowy, w zranioną rękę wdaje się poważne zakażenie.

Życie jest takie piękne i wyjątkowe! Życie jest wspaniałe i niepowtarzalne. Zwłaszcza jeśli się ma pod ręką tramal. Po dwóch, trzech tabletkach uśmiech sam wypływa na twarz, a ból w chorej ręce znika bez śladu (s. 85).

*

Bolavá jest prawdziwą mistrzynią budowania napięcia. W tętnicach tej prozy nie płyną wyrazy, ale napięte do granic możliwości emocje, a kolejne wspomnienia o zmarłych rozsadzają symbole, od których nie można się wyzwolić. W ciemność to książka, w której dochodzą do głosu sprawy nierozstrzygnięte. Jednoręki mąż powraca w zakażeniu dłoni, gdy bohaterka sama staje się niesprawna. Znani ludzie przestają być oczywiści. Podobieństwa scen dawnych i teraźniejszych uwalniają prawdziwą lawinę myśli. Wszystko piętrzy się w głowie zbieraczki i doprowadza do obłędu.





I jest jeszcze pamięć ziół. To według ich klucza ułożone się kolejne rozdziały. Historia Anny Bartákovej to historia pojedynczych gatunków: lipy, dziewanny, jasnoty, dziurawca, wiązówki błotnej. Pochylenie nad kwiatem nie jest tylko pochyleniem. W zbieraniu zamyka się cały wszechświat kobiety, która wie, że jej czas dobiega końca.  Im bliżej kresu, tym głośniej brzmią w niej echa ludowego świata, mitów, magii. I to ona ją przeprowadza. Ku...






Anna Bolavá, W ciemność, przeł. Agata Wróbel, Książkowe Klimaty Wrocław 2017.


***

Książka ukaże się 30 września 2017 roku, jest już dostępna w przedsprzedaży. Kto chce czytać, niech zajrzy TU
29. Konik szachowy, cyrkowa małpa i inne zwyczajne historie (Natalka Śniadanko, Lubczyk na poddaszu)

29. Konik szachowy, cyrkowa małpa i inne zwyczajne historie (Natalka Śniadanko, Lubczyk na poddaszu)


Czas potrafi wturlać się pod szafę, owinąć wokół nogi stołu i przepaść na dobre. Więc go wyplątuję z drewnianego rezerwatu mebli, starannie nawijam, formuję motek i zaczynam snucie kilkunastu rządków z wełny na temat kolejnej książki.

Pojawia się problem: jak ją opisać, by coś powiedzieć, ale wszystko, co nadaje tej książce smaku, przemilczeć. Natalia Śniadanko musi mieć najfiglarniejszą wyobraźnię, skoro potrafi stworzyć TAKĄ książkę. Niezliczenie wiele historii i myśli wyciąganych wędką z codzienności układa się w zupełnie magiczną, kosmiczną opowieść o byciu. I to jakim!

Siostry wychowywane w zimnym zakątku globu, trochę zapomniane przez ojca, któremu we krwi pływają cyrkowe namioty i zioła do przyprawiania mięsa (nie bójcie się tych wątków - to arcydzieło pisania o relacjach z teściową!) patrzą sobie na świat, matkę, pokoik, strych, ulice i okazuje się, że coś w tej przestrzeni się dzieje. Marność i bieda migoczą. Hotel nie wypuszcza kobiety na zewnątrz, kolejki na poczcie sterowane są wielką strategią linii, kroków i ruchów (oczywiście szachowych). Przy rejestracji nie podaje się danych, ale odpowiada na pytania:
1. Pierwsze wspomnienie z dzieciństwa, które zapamiętałaś na zawsze.
 lub
5. Ulubione gatunki kwiatów. (s. 37)
W głowie Sarony (jednej z dziewczynek, głównej bohaterki) toczą z sobą walki (z pozoru) nieważne wspomnienia, wszystko jest nwiesamowite, a najzwyczajniejsze życie na końcu świata, znikomość człowieka odczarowuje się w nim, gdy zaczyna mówić o sobie. Na przykład tak:

[...] jego mama każdego dnia po dwie godziny wisiała na własnych włosach, trenując popisowy numer rodziców. Z kolei tato zawsze spał na potłuczonym szkle i potrafił dłonią rozbić cegłę na pół. W ich starym niemieckim furgonie z trzema półkami do spania przy ścianie, jak w zagranicznych pociągach, z rozkładanym stolikiem i maleńką lodówką, zawsze, nie wiedzieć czemu, pachniało trocinami i cynamonem. Zapach był trochę podobny do tego, jaki unosi się za dnia w starych salach teatralnych, kiedy nie ma widzów. Czuć czymś słodkawym i brudem, którego nie da się do końca wymyć [...] (s. 19).

W tym świecie lalkom robi się ubranka z najlepszych sukien balowych przysyłanych matce z Zachodu (nie ten rozmiar), a w szafie stawia się dziesiątki par wytwornych szpilek (nie ten rozmiar). Nauczycielka zdradza najważniejszą prawdę ("Gdzie mieści się ludzka dusza?"), pocztą przychodzą kolejne ogniwa gigantycznego łańcucha, a gdy raz wsiądzie się do samochodu już się nie niego wysiada. Na dodatek Saron (kobieta) i jej ukochany (także Saron) piszą do siebie - na naszych oczach - listy, zdradzając pikantne sekrety. 

Nie wiem, wciąż nie wiem, czy zamykać w takich chwilach oczy, czy czytać dalej?

W tej książce wszystko, co dzieje się pomiędzy ludźmi, zaczyna się od smaku. Wszyscy gotują, dobierają przyprawy, wspominają aromaty strychów i piwnic. Przemycają przepisy i wszeptują je sobie je do ucha. Pojawiają się gorzkie goździki spraw nieodwracalnych.
Pysznie się czyta - ukłony dla Kseni Kaniewskiej, która nam to wszystko  pięknie przetłumaczyła.

Czytanie tej książki porównać mogę tylko z przejażdżką na grzbiecie białej gęsi. Sami spróbujcie.


Natalka Śniadanko, Lubczyk na poddaszu, przeł. Ksenia Kaniewska, Biuro Literackie, Wrocław 2014, ss. 137.

***
Pewnie będzie z tego rękaw z wrabianym motywem: maleńkie wełniane drzewko, pagórek, a na pagórku stoi niezawodny Czytelnik, Pan Ryszard, który zapytał wprost: kiedy kolejne wpisy o książkach?
Są, są. Zaplątał się tylko czas, wturlał po szafę. Ale już nawinięty, już gotowy. Już niedługo nowe historyjki z wełny. Dziękuję!
Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger