39. Ja i to (Urszula Kozioł, Ucieczki)

39. Ja i to (Urszula Kozioł, Ucieczki)


Gdzie się podziały poetki? Tu są! Obierają kuchennym nożykiem świat z błon i łusek.


Tom Ucieczki Urszuli Kozioł jest zbiorem wymownych obrazów nieustannie podnoszących kwestię braku miejsca, opuszczania przestrzeni, dryfowania między katastrofami. Myślenie o przestrzeni jest myśleniem o warstwach, o chwilowym zasiedlaniu i długim zamieszkiwaniu świata. W poezji Kozioł widać wyraźnie, jak łatwo to, co znane przeradza się w to, co obce, niczyje, porzucone, wdowie.

teraz nie mam już czasu
teraz
z braku czasu tracę siebie (s. 30)

Poetka nie zamyka tych refleksji jedynie na poziomie prywatnego rejestrowania pustki po F. (Felku). Ucząc się swojej nowej, niechcianej roli, zaczyna rozpoznawać też naturę świata. Rzeczywistość odsłania się przed nią, zastyga w przerażającej pozie. Już nie domaga się poetyckiego wyłapywania momentu, nie chce zachwytu. Boli poetkę tak długo, by pomóc patrzącej, by szybciej straciła resztki wątpliwości, co do natury świata.
Kozioł, wykonując swoje ćwiczenia z utraty, staje się obserwatorką zupełnie innego rodzaju, jej perspektywą jest długie trwanie, umiejętność łączenia podobnych punktów (dziejowych i prywatnych), porównywania stanów i emocji. To cecha tych, którzy bardzo długo przyglądają się istnieniu. Narzędziami odbierania świata jest przede wszystkim czytanie szeptu, słyszenie niemych dialogów przedmiotów, zderzanie rozmów dawnych ucieknierów z tymi, którym pozwalamy tonąć dzisiaj. Autorka pisze:
wychwycone na oślep obrazy i doznania
te obciążone balastem nieważnych kwestii
zapadają jak kamień w wodę
właśnie tak
z ogłuszającym pluskiem
który natychmiast zamiera
na pobielałych
otwartych od krzyku ustach (s. 13)

W tej poezji to poezja okazuje się jedyną deską ratunku. Kozioł przezwycięża świat pisaniem o nim. Sama twierdzi: "pod wieczór/ dzień mi się zwierszył" (s. 39), bo siłą tomu Ucieczki jest nowa rola wymyślona dla starych, dobrze znanych słów. Słowa obejmują tutaj wszystko, co niewypowiadalne, co wymyka się rozumowi, co przeraża. Słowa nie chcą całości i nie dążą do niej, po prostu zatrzymują rzeczywistość na czas wiersza. Każą rzeczom na chwilę przystanąć. A czytelnik ma zatrzymać się razem z nimi, bo Kozioł mówi o świecie bliskim, o Europie i Polsce. O uciekaniu z miejsc swoich do miejsc bardzo obcych, o dzieciach Zamojszczyzny, o dzieciach Morza Śródziemnego, o odwracaniu głowy od tragedii, które ludzkość zna od tysięcy lat, o powtarzalności losów. Poetka nie mierzy zdań linijką, nie chce cyzelowania sensów, nie ucieka w gry językowe, nie dobiera słów pod mikroskopem, po prostu mówi. Mówi prosto w oczy.

Czytając Sofoklesa już wiem że
nie Kreon dzisiaj wzbrania siostrze
pochować braci
lecz fakt
że nikomu nie uda się
pogrzebać tego
kto przemienił się w dym
krematoryjnych pieców
albo przemienił się w cień
na murach Hiroszimy
albo w ogłuszający plusk
tysięcy uchodźców którzy dzisiaj
na oczach świata potonęli
w drodze do raju
(...)
pochowało ich morze
człowiek
żaden człowiek nie jest w stanie
pogrzebać ogłuszającego plusku tych
którzy stali się ogłuszającym pluskiem (s. 56)
Ucieczki stawiają bardzo dużo pytań, a wśród nich jedno z najważniejszych: jak opisywać życie w stanie maksymalnego napięcia, tremy finału. Jak znikać? Jak wykruszać ślady po sobie, ale tak, by pozostała po nas pamiątka. To tom o tym, że dla wszystkich starczyłoby miejsca. Gdyby.


Urszula Kozioł, Ucieczki, Wydawnictwo Literackie 2017, ss. 69.

#gdziesiepodzialypoetki
38. Wyznania diablicy (György Spiró, Diavolina)

38. Wyznania diablicy (György Spiró, Diavolina)


Czytanie Györgya Spiró powinno być zaliczane do dyscyplin olimpijskich. A na pewno tłumaczenie Spiró ("boska robota Ireny Makarewicz" - po raz pierwszy!). Autor bowiem słynie z absolutnie zabójczej erudycji i dbałości o najmniejszy szczegół. Kiedy pisze książkę, zmienia się w obsesyjnego zbieracza monografii, kolekcjonera detali, niestrudzonego w swych kwerendach badacza. A kiedy książka wychodzi drukiem, powala (wszystkim). Dla niektórych czytelników to utrudnienie, bo nie da się czytać tych książek bez skupienia, bo opisy nieuansów ciągną się po kilkadziesiąt stron (słynny przykład "prezentacji" systemu monetarnego czasów Chrystusa w Niewoli - patrz niżej). Dla innych to chwila świąteczna, bo za misternie uplecionymi parawanami języka i oczytania czekają same smakołyki. Tym razem jest podobnie.

W Diavolinie Spiró rekonstruuje fascynujący świat Rosji Gorkiego widziany oczami jego służącej, opiekunki, lekarki, Olimpiady Czertkowej (Diavoliny). Jej oczy widzą wszystko, przenikają przez ściany, sięgają do każdego zakątka budynków, sal balowych, biur, wagonów i straganów. Diavolina ma niemal diabelski dar nadwidzenia, nadsłyszenia i nadrozumienia świata swojego ukochanego Mistrza i dzięki tym umiejętnościom prowadzi swoją opowieść duktem porywających spostrzeżeń, anegdot (podbitych istnieniową goryczką i nasiąkających nędzą gatunku ludzkiego), zdradza bez mrugnięcia okiem podpatrzone sekrety i upodobania, ale też staje się kronikarką czasów. Diavolina widzi i wie, na czym polega los artysty. Jak kruchy jest blichtr, jak trudno jest wytrwać bez szwanku w wodnych wirach systemu, jak trudno nieustannie wiosłować pod prąd i jak łatwo się tonie w mętnej toni bolszewizmu. 

W tej, pozornie skromnej objętościowo, książce można się zatracić, bo Spiró wie, jak chwycić Czytelniczkę i Czytelnika za gardło. Wie, jak zwabić do opowieści i wie, w którym momencie można wstrzyknąć pisarską truciznę. Opowieści Diavoliny szybko zmusząją do szerszej refleksji na temat relacji pomiędzy człowiekiem i polityką, przymusu wiedzy na temat natury świata, czujności i gotowości na wszystko. Na końcu książki, na dachu świata stoi Spiró. Wyciąga rękę i mówi: Patrz, czy czegoś Ci to nie przypomina?
I zaczyna kręcić się w głowie. Czy to tylko lęk (dziejowej) wysokości?

A w rzucie oszczepem kwerend własnych, skoku w dal w płynności zdań i zapasach z bogactwem inwentarza potrójne złoto wywalczyła Irena Makarewicz! Ach, co to był za przekład!

György Spiró, Diavolina, przeł. Irena Makarewicz, Czytelnik, Warszawa 2017, ss. 210.


PS Komu mało Gorkiego, niech koniecznie sięgnie po jego Rosję w nagrodzonym przez "Literaturę na Świecie" przekładzie Małgorzaty Buchalik (Uniwersitas 2016).
A komu mało Spiró, niech sięgnie po inne przekłady jego książek. W Polsce ukazały się dotąd m.in: 
Mesjasze (2009, przeł. E. Cygielska), Iksowie (2013, przeł. M. Dobrowolny), Salon wiosenny (2016, przeł. I. Makarewicz), Niewola (2015, przeł. E. Cygielska), Szalbierz (dramat, przeł. J. Jarmołowicz), Kwartet (dramat, przeł. J. Jarmołowicz). 
37. Pomruki niewidzialnej strony świata (Maciej Płaza, Skoruń)

37. Pomruki niewidzialnej strony świata (Maciej Płaza, Skoruń)


Morele miały czarne, guzowate konary, lepkie od żywicy. Opuchłe owoce mieniły się żółcią i czerwienią, zmatowiałe, ale jeszcze nieostygłe odpryski słońca. Obrodziły jak nigdy. Wszystko obrodziło, był rok wielkiego urodzaju. Te najpulchniejsze, co spadły i się rozpękły, rozłupywałem na pół i nie czyszcząc nawet z piachu, wpychałem do ust. Na języku rozlewał mi się sok o smaku i gęstości miodu. Ogród był dziełem ojca, ale gdy owoce dojrzały, ojciec ich nie tykał (...). Wszyscyśmy się do tego przyzwyczaili, może przez tę jakby nie do końca potrzebną bujność owoców, która nie pasowała do ojcowej surowości, a może przez bliskość kwietnych klombów i skalników. Bo kwiaty należały tylko do matki (s. 341). 

Maciej Płaza wymyślił powieść doskonale przezroczystą. Skoruń przylega do opisywanego świata niemal niezauważalnie. Trudno dostrzec, w którym momencie tekst zamienia się w prawdziwość podsandomierskiej wsi. Można włożyć rękę w zdania, a tam wszystko pachnie ziemią, nęci odgłosami, pulsuje i szeleści. Tekst otacza sady, studnie, pola, rzekę i śmierć cieniutką błoną. Powieść ma swoje (spodziewane) ramy, (słyszalny) rytm zdań i mistrzowskie współbrzmienie głosów. Ale szybko przekonujemy się, że przez tę błonę można z łatwością przeniknąć i dzieje się tak za każdym razem, gdy tylko wyobraźnia puchnie po użądleniu plastycznością opisu, a w tym trudno autorowi dorównać. 
Narracja każdego z siedmiu opowiadań (modułów) wisi na jedwabnej wstążce, jest elegancka w swojej precyzji i fascynująco kunsztowna. Trudno znaleźć w zdaniach choćby najmniejszy ubytek i jakkolwiek nadmiar. Ale snucie opowieści rozpoczyna się i kończy w okrutnym, wyczerpującym fizycznie świecie sadowników. Bohaterowie kolejnych rozdziałów żyją w cieniu rodzinnych tajemnic i win. Żyją w tempie drzew, całkowicie im podporządkowani. 
Postacią łączącą wszystkie narracyjne odsłony książki jest skoruń, chłopiec uważany za głupka, niedoradję, lenia i gapę. Widać wyraźnie, którędy przechadza się powieść inicjacyjna Płazy, gdy portretuje swojego bohatera. Powieść świetnie zna prowincjonalne sztychy nurtu wiejskiego, jest osłuchana we frazach Miłosza i Iwaszkiewicza, wygrzewała wyobraźnię w Myśliwskim i puszcza oko do Trziszki, a czasem nawet Czeszki, ale nie na tym uwikłaniu i nie na tej erudycji opiera się wartość i siła SkoruniaSkoruń wymyka się intertekstualiom, zwodzi podobieństwami, do końca pozostaje osobny. 
Bohater Płazy nie ma wrażenia, że widzi chłodną pluskliwość wody jako pierwszy człowiek na ziemi. W swoim stawianiu pytań, w nadwidzeniu porządku ludzi i przyrody zaczyna mieć stwórczy wpływ na to, co się przydarza. Czas i przestrzeń tracą swoją ostrość konturów i granic, stają się podatne na jego działanie, potrafią zastygnąć, stanąć w miejscu. Skoruniowi przydarza się cud bolesnego istnienia, bo modli się do tysiąca bogów swoimi nowennami naiwności, bo jest obserwatorem i uczestnikiem świata, który na pewno istniał przed nim. Patrzy trochę zbyt uważnie, trochę zbyt dobrze słyszy, trochę za dużo pamięta. Jakby już przeczuwał coś, czego nie potrafi jeszcze nazwać: że jest śmiertelny. Choć i tego nie jestem do końca pewna.

Książka wybitna!

Maciej Płaza, Skoruń, W.A.B. ,Warszawa 2015, ss. 349. 
36. Nowe ewangelie syren (Joanna Oparek, Berlin Porn)

36. Nowe ewangelie syren (Joanna Oparek, Berlin Porn)


Gdzie się podziały poetki? 
Tu są! Jadą czerwonymi limuzynami prosto do Berlina na największy festiwal filmu porno.


Nie pytaj czy byłam w Berlinie zapytaj czy Berlin był we mnie (s. 10)


Joanna Oparek podłącza poezję do języka szybkozłączką, ale lubi też solidne okablowanie popkultury. Zupełnie wyjątkowy tom Berlin Porn (2015) pomyślany został jako przeciekawy językowy eksperyment. Poetka wrzuciła historię Jacka Unterwegera (mordercy prostytutek) w rój swojej wyobraźni i przetworzyła fakty scalając je w erotyczno-popkulturowo-intertekstualno-metafizyczny cykl. Osią przestrzenną tomu jest Berlin, stolica filmu porno, miasto wolności, zaułków, szczelin, "dzielnic z potencjałem" (s. 10). I jak każde miasto ma swoje muzy (realne i fikcyjne). To między nimi porozpinane są kolejne wątki cyklu. Wiersze meandrują pomiędzy gęstą siecią skojarzeń, zawsze wybierają wodny żywioł, imaginują siebie pod postaciami morskich potworów, zawieszają się mewą w powietrzu. Przybliżają się i oddalają, bo esencją seksu jest ruch. Próbowałam zaznaczać większe fragmenty, ale za każdym razem wydawało mi się, że wycinanie części bardzo okalecza. Te wiersze brzmią całościami, najświetniej zaś, gdy się ich słucha (do tomu dołączona została płyta prezentująca projekt poetycki). 

Spróbujmy jednak zanęcić w sobie rybie apetyty:

kosmopolityzm
daje Berlinowi przewagę ten gwałtowny rozwój
to seria incydentów
nic nie miałoby miejsca gdyby nowe nie wpadło w stare
młode nie wpadło w grube głodne na bogate
gdyby biel nie zmieszała się z brudem
gdyby kobieta nie uderzyła w mężczyznę
a mężczyzna nie wszedł w kobietę ten ruch
zwielokrotniony przeszklony dźwięczny ruch
witryny sklepów emitują fale krótkich uniesień
tylko popatrz
jak drżą te podniecone dusze
wyeksponowane na poduszkach tiary kolie
wysadzane żywymi kamieniami czaszki Hirsta
brylant jak żywa galareta meduza a bruk jak brzuch wieloryba
ba!
samego Moby Dicka [...] (s.11)

***
Kto urwał ogon ten pięknej kobiecie trzymała nogi razem a srebrna łuska
tak uroczo lśniła na jej udach była śliska i zwinna
teraz jest lepka
byle co może przylgnąć do niej każda choroba
i po co ją wyłowiono
sieć ma takie małe fałszywe oczka żadne piękno nie umknie im
Nie!
piękno jest górą martwych ryb a srebro spływa na dno łodzi jak śluz
ceny są słone ale lecą w dół
Tylko nie wyciągaj mnie na te łzawe wody
piękno jest furą martwych ryb spazmy piękna
nie świadczą o poruszeniu duszy to tylko skurcze
wszystko się kurczy gdy rozszerza się dystrybucja
sieć jest utkana z przyjaznych uścisków
to jak miliardy małych komiwojażerów
którzy łapią się za ręce tworzą łańcuch (...)
ryby pasują do chleba morderca porstytutki
jest wiarygodny jako piekarz
wyrasta mu każdego ranka złocisty sprężysty i twardy
bochen codzienności
jak dodać do tego ryby będzie już opowieść będzie Chrystusem
będzie pomnażał i dzielił multiplikacja jest zasadą szczęścia
Syreny wyją i niesie się po mieście a kierowcom stają auta
Wyją syreny bez ogonów (s. 16)


Joanna Oparek udowadnia, że polska poezja erotyczna ma się świetnie, że nie musi być przeintelektualizowana, może być mistrzowskim popisem języka, może być co do sylaby skomponowana w całość muzyczną (znakomicie zrytmizowaną), bez cienia klisz i poetolgicznych balastów, że naprężanie ram języka prowadzi ostatecznie do jego wyzwolenia, że ani na chwilę nie traci dobrego smaku. A smakuje wybornie. Wyjściowy temat seryjnego zabójcy zaciera się w kolejnych falach intertekstualiów, wybywa na szerokie wody kultury. Oparek lubi ślizganie się wątków, lubi połowy wielorybów, lubi rozmach i finezję, a te lubi poezja. Nimi się żywi. 

Poliż Berlin! 

Joanna Oparek, Berlin Porn, WBPiCAK, Poznań 2015, ss. 52.

Posłuchajcie Joanny Oparek, bo głośnego czytania nie da się niczym zastąpić (tutaj czytanie tomu Czerwie), ale można domyślić się, jak świetnie brzmi Berlin Porn w wersji audio.

***
Gdzie się podziały poetki?
Ciąg dalszy nastąpi
Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger