5. Bażanty w sadzie wisielców (Zuzanna Ginczanka, Mądrość jak rozkosz)

5. Bażanty w sadzie wisielców (Zuzanna Ginczanka, Mądrość jak rozkosz)

Pokoiki na jedną noc. Bezsenności nowych miejsc. Tykanie cudzych zegarów w przenikliwej, wiejskiej ciszy nocy. Trudne poranki ze zbyt mocną herbatą pitą ze zbyt świątecznych filiżanek.
I odwiedziny, które budzą najwyższy szacunek. Zwyczajne życie, w którym toczy się śmierć. Doglądanie, przykrywanie, mycie ciała. Wszystko jak modlitwa. Dłoń przesuwająca się po koralikach pogniecionych prześcieradeł, kołder, grubych zasłon. Dłoń nieustannie czuwająca.

W drodze powrotnej widzieliśmy trzy bażanty w sadzie wisielców. Przechadzały się majestatycznie, zaczepiając piórami ogona o kępy traw.
A potem równina, krajobraz powstały z rzutu kostką. Kilka domków, jakieś drzewa, jakieś ptactwo.
Wszystko przypadkowe, chwilowe, po pierś tkwiące w burym, brudnym zmierzchaniu.

Tylko książka nieprzypadkowa. Wzięta na ponowne podczytywanie. A tytuł dał nam gotowe zdanie na te dwa dni.


Przekraśne wiśnie, czerwone jabłka i rubinowe, pachnące serca
w zgięciach gałęzi toczą dojrzałość poczęte w słodkim spóźnieniu 
                                                                                                  czerwca - 
 - przebieram ręką kity badyli i czeszę dłonią chwaściastą zieleń - 
łagodna dobroć z milczącą ciszą w oddali we mgle siwej się ściele...

                                                                 (1 czerwca 1933, fragment wiersza Koniec świata)


Zuzanna Ginczanka, Mądrość jak rozkosz. Wiersze wybrane. Wybór i posłowie Agaty Araszkiewicz, Warszawa 2017.
4. Rejwach   (Mikołaj Grynberg, Rejwach)

4. Rejwach (Mikołaj Grynberg, Rejwach)

Mam kilkoro studentów, którzy szukają. Ciągle dopominają się o nowe książki. Chcą rozmawiać, potrafią pytać, są krytyczni wobec tego, co słyszą, co się im mówi, nieustannie analizują. Większość z nich interesuje się tematem żydowskim. Przeważnie kulturą i losami pojedynczych pisarzy (a zajmujemy się literaturą węgierską). Kilkoro przeszło długą drogę od postaw bardzo radykalnych do zupełnego otwarcia się na inność (szeroko rozumianą). Niektórzy angażują się w prace wolontariatu na terenach dawnych obozów. Z punktu widzenia kilku lat współpracy i rozmów to wielki krok. I małe zwycięstwo edukacji. Edukacji odbywającej się poprzez rozmowy i czytanie.

Jeśli tylko temat na to pozwala, próbujemy rozmawiać o literaturze węgierskiej w oparciu o  szersze lektury (szersze niż sylabus). I chociaż moja biblioteka przez lata stała się właściwie monotematyczna, ciągle brakuje nam książek.

Rejwach Mikołaja Grynberga będzie na pewno jedną z tych najważniejszych, które wspólnie przeczytamy, bo pomyślany został jako wielka, wielowątkowa aproksymacja. Każda opowieść powstała na podstawie listu, rozmowy, spotkania przy okazji promocji poprzednich książek Autora. Każda opowieść jest mikroprzybliżeniem żydowskiego świata. 
Nie ma tu gotowych diagnoz, odpowiedzi, ale każda z tych historii stawia pytanie.
I każdy, kto czyta w pewien sposób na nie odpowiada. 
To książka o Polsce i życiu tutaj z ciężarem tożsamości, pochodzenia (często uświadamianego sobie/ poznanego zbyt późno). To książka o osądzaniu, ocenianiu, piętnowaniu, poniżaniu. Ale także o tym, że życie zatacza kręgi, że koniec wraca do początku, że nie da się uciec od pamięci, że zawsze coś pozostaje. To książka o tym, jak trudno jest być rodzicem, tym, kto pamięta i nie potrafi tej pamięci z nikim podzielić.

Te zdania pewnie brzmią banalnie, ale trudno pisać o historiach, które nie potrzebują komentarza.
Tkwi w nich coś, co może sprawić, że będzie się do nich wracało, ale niech to będzie pozbawione retorycznego patosu, niech to nie zastępuje żywego, ludzkiego, codziennego reagowania, ponoszenia odpowiedzialności za słowa i gesty. To też brzmi patetycznie, ale właśnie na tym polega zadanie.

Książkę przepięknie wydało wydawnictwo Nisza. Każdej historii towarzyszy zdjęcie.

Mikołaj Grynberg, Rejwach, Warszawa Nisza 2017, ss. 129.
3. --- Szpulki, podwiązki, taksówki --- (Raymond Queneau, Niedziela życia)

3. --- Szpulki, podwiązki, taksówki --- (Raymond Queneau, Niedziela życia)

Trochę jeszcze pachniała Gdańskiem, trochę przeleżała między stertami "pilnych lektur", w końcu zaczęła się czytać, a kiedy już ruszyła opowieść o boskich siostrach-pasmanetryjkach i szeregowcu Brû, to rozpędziła głowę jak podmiejską karuzelę.
Zanim ją skończyłam, przeczytałam jeszcze "Pierrot mon ami" (w przekładzie i z cudownym posłowiem-komentarzem Anny Wasilewskiej). A potem wróciłam do tej.
Jest taka, że się co chwilę powtarza przeczytane zdanie. A potem je zakreśla.
I taka, że się czyta całe rozdziały na głos Mężowi.
I taka, że się czyta w wannie na koniec dnia.
Te szpulki, ramki, ostrygi, Paryż, francuskie koleje, kompot z jabłek, bitwa pod Jeną, całowanki w łódce z Chantal, pocztówki z napisem "Zgadnij!", jednosobowa podróż poślubna, ptifurki, wróżenie, myślenie o wojnie...
Tak cudownie z niej wystają fastrygi inteligentnej narracji, gier słownych. Wiszą te nici kolorowe, łaskoczą.
No jak tu nie czytać?
Nijak się nie da!


Raymond Queneau, Niedziela życia, przeł. Hanna Igalson-Tygielska, Stronie Śląskie 2016, ss. (tylko!) 199.

a adres biblio tej drugiej to: 

Raymond Queneau, Pierrot mon ami, przeł. Anna Wasilewska, Warszawa 2002. 
2. --- Mango, małpa i chana dal --- (Rana Dasgupta, Dehli. Stolica ze złota i snu)

2. --- Mango, małpa i chana dal --- (Rana Dasgupta, Dehli. Stolica ze złota i snu)

"Najbardziej literackim owocem jest mango"
"Delhi ma poszarpany rodowód; na jego spalonej ziemi rodzą się sieroty"

R. Dasgupta, Dehli. Stolica ze złota i snu

Pamiętna wiosna i początek lata 2009 roku. Obskurna kuchnia na siódmym piętrze akademika nad Dunajem.  I H., dzięki której tamte miesiące zmieniły się w "indyjską wiosnę życia". 
H. tańczyła kathak (klasyczny styl tańca indyjskiego).
H. miała w Indiach narzeczonego (dzisiaj męża). 
H. uwielbiała kuchnię indyjską i chciała ją poznać w praktyce.

Miałyśmy małą książkę kucharską z przepisami kuchni indyjskiej. Postanowiłyśmy zrobić wszystkie, od początku do końca. Pierwszym smakiem, którego nie zapomnę, była chana dal: pikantna, aromatyczna uczta kolorów (ciecierzyca, kolendra, pomidory, mleko kokosowe i garście przypraw). To są te dania, które je się z zamkniętymi oczami.

Nasze życie w odległym kraju szybko nabrało upragnionego rytmu. Rano jechałyśmy na zajęcia, potem H. tłumaczyła, a ja zbierałam w bibliotece materiały do doktoratu. W porze obiadu szłyśmy do kuchni i odtwarzałyśmy drobiazgowo każdy najmniejszy niuans smaku. H. je znała, bo była już w Indiach i miała okazję brać udział w prawdziwych ucztach. W dodatku przywiozła z Delhi całą torbę oryginalnych korzeni, ziaren, herbaty (na chai) etc. Wieczorami oglądałyśmy filmy i zdjęcia. Chodziłyśmy do sali ćwiczeń, żeby mogła zachować swoją formę. Bardzo szybko okazało się, że nasze życie kręci się wokół Indii. 

Potem rozjechałyśmy się w dwie strony Polski. H. do Chorzowa, ja do Poznania. Kupiłam swoją własną książkę kucharską, szafki kuchni wypełniły się przyprawami, a każdego gościa częstowałam chai-em (robionym na mleku i doprawianym różowym pieprzem).

Indie zaczęły się od smaku, ale w naszych rozmowach nie zabrakło długich godzin poświęconych Indiom, których nie widać w folderach reklamowych. Indiom, o których nie mówi się na co dzień. O rodzinach biznesmenów pozostawionych na prowincji, o braminach, o hierarchiach, o podziałach między kobietami i mężczyznami, o rytuałach i życiu świątynnym, o dzielnicach, do których nikogo nie zawiezie riksza, o atakujących mieszkania małpach, o chłopcach przynoszących do domu filiżankę z herbatą, o kupowaniu owoców, o kilkudniowych podróżach w deszczu, o nieskończenie długich pociągach, o chorobach towarzyszących porze deszczowej, o Delhi nocą, o prawdziwym życiu tam, które H. szybko poznała, bo wyjechała do Delhi.


Przez osiem lat rozmów transkontynentalnych brakowało nam ksiażki, która zebrałaby to wszystko, która pokazałaby Indie z wielu stron. 
I doczekałyśmy się.
Delhi Rany Dasgupty to jedna z tych książek, które się śnią, o których się nieustannie myśli, wraca do poszczególnych rozdziałów i poleca wszystkim zaprzyjaźnionym czytelnikom. Przejmujące historie (każdy rozdział jest osnuty wokół jednej, dwóch narracji, każdy otwiera nowy temat). Wspaniały przekład Barbary Kopeć-Umiastowskiej.

Powiedzieć "warto", to nic nie powiedzieć. 



Rana Dasgupta, Dehli. Stolica ze złota i snu, przeł. Barbara Kopeć-Umiastowska, Czarne 2016.

PS Książka walczy o Nagrodę im. R. Kapuścińskiego!
Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger