22. Sto razy o kobiecie (Siri Husvedt, Świat w płomieniach)

22. Sto razy o kobiecie (Siri Husvedt, Świat w płomieniach)


Czytałam tę książkę nadłużej w mojej historii lekturowej (pomijając książki, których kończyć się nie powinno, ale to inna historia...). Z kilku powodów. I o powodach powolnego czytania i zwlekania z lekturą chcę dzisiaj napisać.

1. Świat w płomieniach jest dziełem monumentalnym pod względem objętości, niezwykłego rozmachu narracyjnego, języka, inwencyjności etc. Nie potrafiłam przeczytać jej jednym tchem, bo Autorka posiada rzadko spotykaną cechę niezwykle starannego wyplatania historii. Każdy wątek jest odkrywczy, zmienia tempo pisania, zaskakuje (niemal co chwilę). Odkładałam książkę, żeby pomyśleć o kolejnych zdaniach, wrócić do akapitów, dać tym historiom trochę pobyć w głowie, zanim się rozwikłają. Celowo piszę o "wyplataniu", bo na końcu widzimy, że powieść na konstrukcję przestrzenną (świetnie współgrającą z jej fabułą). Napisana jest tak, jakby sama miała być instalacją na nowojorskim strychu. Upleciono ją z różnych gratunkowo modułów (od wywiadów przez wspomnienia, krótkie listy, relacje, nagrane rozmowy etc.). 

2. Świat w płomieniach niezwykle dogłębnie analizuje pozycję kobiet. Fabuła opowiada o nowojorskiej artystce, Harriet Burden, która postanawia wynająć początkujących artystów, by wystawili jej prace jako swoje. Ten zabieg obnaża wszystko, z czym wiąże się bycie artystką. Szowinizm męskiego świata, opisywany na przykładzie artystów, mówi w istocie o problemach bycia kobietą we współczesnym świecie. Powody, dla których łatwiej jest osiągnąć sukces, gdy jest się młodym artystą (a nie kobietą), emocje towarzyszące dojrzewaniu do tej decyzji (komu łatwiej poświęcić siebie i dlaczego), życie z ciężarem kobiecości (bycie żoną innego artysty, bycie matką, bycie wdową, bycie ocenianą).....tematów są setki. Siri Husvedt potrafi w znakomity sposób wnikać w psychologię postaci i rozpisuje poszczególne przeżycia, sceny, zachowania z zupełnie zaskakującą inwencją. To jest jedna z tych książek, w których co chwilę czytamy zdania-pistolety. I myślimy: jak ona to wszystko widzi. Psychologia dla zaawansowanych!


3. A na koniec najważniejsze: Świat w płomieniach jest książką arcydzielnie przetłumaczoną. Wyważenie języka, pomysły na gry słowne, niesamowite bogactwo leksykalne, staranność i drobiazgowość godne laurowego wieńca. Brawo, Jerzy Kozłowski! To jeden z najbardziej fascynujących, frapujących i błyskotliwych przekładów, jakie ostatnio czytałam.

Często zastanawiam się nad autorami książek, które czytam. Myślę o ich wizjach, kompozycji, planowaniu książek, rozpisywaniu dramaturgii. Takie pytania postawiłabym Autorce, a okazję mamy wszyscy, bo Siri Husvedt będzie uczestniczką tegorocznego Festiwalu Conrada.


Siri Husvedt, Świat w płomieniach, przeł. Jerzy Kozłowski, WAB Warszawa 2017.
21. Nieoczywistość czesana z włosem (Bronka Nowicka, Nakarmić kamień)

21. Nieoczywistość czesana z włosem (Bronka Nowicka, Nakarmić kamień)


 Tom Bronki Nowickiej Nakarmić kamień należałoby po prostu dać do rąk, przepisać na życiowe niemożności jako lek bez recepty. Trudno jest pisać o książce (poetyckiej i prozatorskiej zarazem, a nawet - istnieniowo - eseistycznej) tak doskonałej językowo, tak sensualnej, tak intymnej, ale i uniwersalnej, dziecięco-dorosłej, widzącej i widzianej. 
Próbuję o niej napisać od dawna. I niech próba opisania stanie się przestrzenią, w której zaistnieje.

(...)
Mrówka roztarta w palcach pachnie octem. Motyl ma puder. Kret frak. Po skórze da się toczyć szare wałki brudu. Starych ludzi czuć barszczem. Są garbaci i szaleni ludzie, ale nie psy i ptaki. Ssąc słone kolano, dziecko wie: jedyną rzeczą, która oddziela człowieka od świata, jest skóra. Dzięki niej nie wsiąka w bezmiar rzeczy.
(Rajtuzy)

W tomie pojawiają się miniatury świata ludzkiego i świata przedmiotów (podzielone na kilkadziesiąt rozdziałów/osobnych utworów). Tytuł każdego z nich to nazwa przedmiotu, materii (Aparat, Poduszka do igieł, Bryła gliny, Skóra, Mydło). Mimo że pojedyncze rozdziały skupiają się na kolejnych fenomenach świata, nawleczone są na jeden sznurek. Sznurek daje o sobie znać, bo dość szybko przekonujemy się, że bohaterem wszystkich historii jest doznawanie świata, patrzenie i bycie widzianym (oczu użycza nam dziewczynka). To ona próbuje nakarmić najdziwniejsze i jedyne jakie ma, istnieniowe zwierzątko - kamień. Kamień mieszka w jej buzi, potrzebuje smaków i kolorów, a odzwajemnia się krótkotrwałym wrażeniem posiadania i kiełkującej bliskości.

W każdym zdaniu tej książki pulsuje wyobraźnia Autorki (reżyserki i artystki). Kadrowany utworami świat jest odważny, nie boi się widzieć w ojcu miniaturowej laleczki, bezwględnego rybiego kata, nieruchomego, starzejącego się dziwadła. Jest też ten świat odkrywczy, jakby właśnie został stworzony, nie miał jeszcze opowieści na swój temat. Bronka Nowicka pisze tak, jakby widziała okiem czystym, pozbawionym tysiącleci narracji, zderza porządki, igra z porównaniami, wywierca w głowie małe otworki i wlewa w nie cierpliwie swoje obrazy.  

(...)
Otworzył dziecku usta, w których po chwili zebrała się woda, przelała się i nie przestawała spadać po brodzie. Smutek przyłożył do niej palec i oblizał:
 - Słone. Jest tak, jak myślałem.
Oderwał kawałek gazety, zgniótł w statek, włożył do niego mrówkę i zwodował w ciągle otwartych ustach.
(Statek)

Autorka pisze na szczycie wielkiej piramidy wspominanego. Z wysokości słów ogląda świat, który wyrywkowo relacjonuje. Słychać w jej wyobraźni setki odgłosów, czasem nawet czymś pachną. Bierze do rąk wszystko, zanim wrzuci je w zdanie. Nie trafiają tu resztki ani ścinki, a jednak jej projektor wyświetla obrazy z wnętrza obskurnej emocjonalnie jamy. Wszyscy tam byliśmy, wszyscy wychodziliśmy z pokrwawionymi kolanami, a jednak patrzymy do końca i nie chcemy wstać, gdy zapalają się światła.

Książka wybitna!


Bronka Nowicka, Nakarmić kamień, Biuro Literackie Stronie Śląskie 2016, ss. 53.

tutaj link do etiudy filmowej Aparat Bronki Nowickiej, a tutaj kilka utworów z tomu Nakarmić kamień.



20. Dzienniki oka (Michał Cichy, Pozwól rzece płynąć)

20. Dzienniki oka (Michał Cichy, Pozwól rzece płynąć)


Mogłabym napisać tylko jedno zdanie: Pierwszy raz od dawna prawdziwie zachłysnęłam się książką.
(Bo wewnętrzne metrum zdań i obrazów brzmi jak doskonale nastrojony istrument, bo jest przepięknym zapisem filozofii mindfull). Ale zacznę od początku.

Michał Cichy napisał książkę o patrzeniu: na mieszkanie, kolory światła, odgłosy (niczym w słynnym początku piątego tomu W poszukiwaniu straconego czasu, gdy nasłuchuje się dźwięków ulicy, by wywróżyć sobie pogodę i smak nowego dnia), ale też na Ochotę, na Warszawę. To prawdziwe studium zmagania z widzialnością świata, ale przefiltrowanego przez siebie, zawsze osobnego, i prywatnego. 

***

Zimowe drzewa mają wygląd grafik. Gałązki jak odbitki rysika na białej karcie. Albo jak pęknięcia w szkle. Albo jak preparaty medyczne, siateczki nerwów czy drobnych naczynek krwionośnych. Albo jak smużki czegoś, co spływa z nieba. Co łączy się w większe smugi i gęstnieje, aż jak ślad grubego pędzla dociera w końcu do podłoża. Zimowe drzewa są przezierne i przepuszczają widoki (s. 47)

***


Linie domów, transzeje ulic, ścieżki miejscowych bywalców (przepiękne fragmenty o bezdomnych, zbieraczach i rzemieślnikach) układają się w nowe mapy miasta, które jest przede wszystkim miejscem ludzi, po ludziach. Autor nie pozostawia wątpliwości, że patrzenie i pisanie o ludziach wynika ze zrozumienia istoty miejskości, która staje się dopiero w momencie, kiedy nabiera znaczenia, a nabiera znaczeń, gdy jest przez kogoś dotknięta, obejrzana, udomowiona. Brzmi to bardzo znajomo, ale w odsłonie zaproponowanej przez Michała Cichego mamy do czynienia z zapisem całej partytury tego procesu. Autor z niezwykłą drobiazgowością tworzy makietę swojego miejsca, słychać w tych zdaniach czas przepływający pomiędzy patrzeniem a pisaniem. Ma się wrażenie, że pisanie jest praktyką niemal metafizyczną, choć pozbawioną patosu. Piękno obrazów nie wynika z nadwyrężania estetyki ani siłowego rozciągania ram języka, ale z nieocenzurowanego patrzenia. Do obrazów dopuszczono wszystko. Nędza i blask wiosennego światła, śmierć i ptasie ekwilibrystyki na niebie przeplatają się w zbilansowanych odsłonach. Nie ma ani jednego fałszywego tonu, Autor nie przebiera życia w gotowe kostiumy, nie nadrabia miałkością skojarzeń. Wszystko, co zapisane jest krystalicznie "jakieś". 

"Rzeczywistość kończy się tam, gdzie kończą się przymiotniki" (s. 119). Michał Cichy ma ich bardzo wiele, ale nie dominuje swojej opowieści o kolejnych miesięcach roku (cała książka "dzieje się" między początkiem stycznia a końcem czerwca). Perspektywie ludzkiej towarzyszy subtelnie zaznaczana psia opowieść. W przechadzkach po Ochocie towarzyszy zawsze czuły nos Myszki i jej zachowania tworzą osobny język całej opowieści. Narracja idzie więc dwiema drogami naraz. Jej linia jest z jednej strony przewidywalna, ale i spontaniczna jak zawijasy poplątanej smyczy. 

I jeszcze na koniec krótki passus rodzinny, jakby dopisany ręką na wydruku, który udowadnia, że pamięć o mieście nie musi zawłaszczać pisania, że można wyjść z domu w sam środek opowieści, niekoniecznie w przeszłość.

Nieczęsto trafia się taka narracja, odsłaniająca siebie bez cienia retorycznej pornografii, posługująca się językiem, który - co udowadnia Autor - wciąż może dotrzymywać kroku niewyrażalności.


Michał Cichy, Pozwól rzece płynąć, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2017.
19. Cierń, cień, żurawiny (Agata Ludwikowska, Sezon w sobie)

19. Cierń, cień, żurawiny (Agata Ludwikowska, Sezon w sobie)


Kolejna odsłona cyklu: Gdzie się podziały Poetki?

Oj, mam szczęście do Poetek. Z tym tomem chodzę już prawie miesiąc. W przedziwnie prywatny sposób mówi do mnie kilkunastoma obrazami, wyciętymi z zupełnie mojej wyobraźni i wspomnień. Skąd tyle wie o strzyżeniu włosów, z którego wpada się w myślenie o cmentarzu? Skąd wie o wiadrze wypełnionym żurawinami na tylnym siedzeniu opla, o odgłosie spadających słodkich jabłek i o tysiącu innych spraw? Po prostu wie!

***
Psia gwiazda

to przecież nie leży w naszej naturze tak szybko uciekać
w słabo oświetlony pasek drogi kiedy wycieraczki już
ściągają z szyby deszcz wszystko przez te bezsensowne
schadzki poza snem mokry trzask łamanych gałęzi w lesie

w psim pysku nocy twoje ciało łykam jak truciznę a to
ty mnie niesiesz w zębach krążysz wokół mnie wokół mięsa
które przeczuwasz jest pełne ciemnej krwi polujesz na gorący
worek brzucha którego bronić będę do upadłego a potem

będzie już o wiele za późno a może i zbyt daleko
żeby dojrzeć żałosny pierścionek księżyca sinawy kark
zwierzęcia w ciemnościach żeby słyszeć a ty dziękuj bogu
że pozwala ci tak długo umierać na tak różne sposoby

***
Autorka pomyślała ten tom trochę muzyką, a trochę oddychaniem. Każdy wiersz rozebrany z interpunkcji, podzielony na trzy oddechy (strofy). Wszędzie natłok obrazów: gotowych do wyśnienia, rozrysowania tuszem w kolorach zieleni i ziemi. Czyta się te wiersze, jakby się oddychało. Organicznie, lekko i aromatycznie. Wszystko poprzyklejane do drzew, samochodów, wody, mieszkań, wsi. Obrazy kołyszą się i przemieszczają się pomiędzy różnymi własnymi stanami "ja". Te stany zamyka się w wierszach, trochę sezonuje, żeby nabrały barw i przegryzły się istnieniowymi zadziorami. Jest przepiękny, intrygujący i bardzo spójny. Z pozoru każdy obraz jest zupełnie osobny, ale przy każdym kolejnym wierszu mam wrażenie, że jestem w świecie już kiedyś oglądanym. 
Agata Ludwikowska ma ucho (na pewno ćwiczone w plenerze) i odruchy, których nie da się upilnować. Dotyka wszystkiego palcami, a potem je oblizuje. Nic dziwnego: świat to lepki, pszczeli.

Dzisiaj czytałam sobie ten tom kolejny raz, a moi studenci pisali egzamin. Oczywiście przeczytałam im na głos jeden z wierszy. A oni na to: "jeszcze!".

Agata Ludwikowska, Sezon w sobie, Biblioteka Arterii, Łódź 2014.


*** Ciąg dalszy nastąpi ***
18. Nieprzeniknione (Chimamanda Ngozi Adichie, To coś na Twojej szyi)

18. Nieprzeniknione (Chimamanda Ngozi Adichie, To coś na Twojej szyi)


Nie znałam wcześniej tej pisarki. Poleciła mi ją krakowska poetka, jedna z Autorek, o których napisałam tutaj recenzję. Bez chwili wahania znalazłam tom nowel i dałam się ponieść. 

Chimamanda Ngozi Adichie jest nigeryjską pisarką i w każdym opowiadaniu jej bohaterki noszą brzemię identycznego pochodzenia, czują potrzebę, a nawet przymus pielęgnowania tradycji (którą tak trudno przeflancować na nowy, amerykański grunt), a przede wszystkim poszukują samookreślenia w warunkach emigracji, konfrontują się z polityką i prawem rodowym. 

Adichie w znakomity sposób (co zachowała także w przekładzie Tłumaczka, Katarzyna Petecka-Jurek) przemyca wyrażenia z języka ibu. Subtelnie wprowadza faktografię, która pozwala czytelnikom doopowiadać sobie całą, bardzo ważną dla tożsamości, warstwę sensualną. Zapachy i smaki są pierwszymi elementami zdradzającymi (zakazaną) przynależność przebywających w Ameryce Nigeryjek. To tych znaczników tożsamości muszą się wystrzegać, by móc "przepłynąć" ku nowej przyszłości. Nie mogą gotować aromatycznych dań, nie powinny używać swojego języka, żeby przetrwać w nowej kulturze należy jeść pizzę i ubierać się zwyczajnie, czyli dążyć do niewidzialności. Bycie wymaga ciągłego usuwania tego, co ważne. Na końcu tego procesu pozostaje tylko garść obciętych z goryczy włosów na dnie zlewu.
Wyjątkową wartością książki są także uwagi na temat Ameryki, a przede wszystkim prawdziwej twarzy "państwa ze snu", nowej ojczyzny bogatych widzialnych-niewidzialnych kobiet wysyłanych przez mężów z ojczyzny, by mogły w ten sposób potwierdzić majętność rodziny i jej prestiż. W nowych scenografiach jedynymi bliskimi osobami są dzieci i służące. 
Adichie dopina do tych historii także niezwykle poetyckie zdania, diagnozujące świat kobiet w stanie przesilenia. Jest świetną obserwatorką emocji i relacji z mężczyznami.
I bardzo dużo o nas wie.


Chimamanda Ngozi Adichie, To coś na Twojej szyi, przeł. Katarzyna Petecka-Jurek, Wydawnictwo Zysk i S-ka, Poznań 2011, ss. 295.
***

Ta książka otwiera nowy cykl: Tylny rząd, w którym będę pisała o książkach wydanych kilka, kilkanaście lat temu, które warto przeczytać raz jeszcze. Czekam na wszelkie sugestie, bo książki  polecone przez Państwa w prywatnych wiadomościach są prawdziwymi odkryciami! Dziękuję!
17. Dave Goulson, Żądła rządzą. Moje przygody z trzmielami

17. Dave Goulson, Żądła rządzą. Moje przygody z trzmielami


Jest to jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem. Nie pamiętam drugiej tak porywającej narracji przyrodniczej o życiu owadów. Brytyjski biolog, Dave Goulson, w niezwykle przystępny, ale i skrzący się inteligencją sposób prezentuje imponującą wiedzę o trzmielach. Od razu prowadzi czytelnika za rękę prosto na angielskie łąki z koniczyną i łubinem. Mamy tutaj wspaniale opowiedzianą historię pszczół (dlaczego zostały wegetariankami?), dzieje niezwykłej podróży angielskich trzmieli na Nową Zelandię (z której nie mogły powrócić), tajemnice gniazd, opis niezwykłych relacji między robotnicami (kochają bardziej siostry niż własne potomstwo), sposoby na przegrzanie (robotnice-wentylatorki), a także garść niezwykle przydatnych informacji: skąd się bierze keczup (w tym pytaniu mieści się historia europejskiego rolnictwa) i jak ratować te cudowne, stałocieplne, puszyste arycydzieła.

Idzie lato, wrócimy tam, gdzie nasze miejsce (czyli na łąki). Wypadałoby wiedzieć, kto nas gości. A na balkonie postawić donicę z lawendą. 

Na koniec najważniejsze:  po przeczytaniu tej książki miałam ochotę klaskać na stojąco wspaniałym i starannym redaktorom, redaktorkom i korektorkom (Adam Pluszka, Anna Mirkowska, Elżbieta Dobrzyńska i Beata Wójcik), a przede wszystkim Tłumaczce, Annie Bańkowskiej! 
Wykwintny język fachowy musiał roić się przed oczami i szemrzeć w uchu tysiącem godzin pracy.
Lektura obowiązkowa!
   
Dave Goulson, Żądła rządzą. Moje przygody z trzmielami, przeł. Anna Bańkowska, Wydawnictwo Marginesy (seria EKO), Warszawa 2017.
16. Czułość na podsłuchu (Renata Senktas, Clarity)

16. Czułość na podsłuchu (Renata Senktas, Clarity)

Clarity Renaty Senktas przewozi podmiejską kolejką na linii otwockiej prosto w tajemnicę życia, które Poetka odsłania powoli, ale zrzucając szybko wstyd. Można tropić słowa, bo dużo tu nasłuchiwania brzmień, bliskiego przylegania do ruchliwego świata. Wiersze przypominają nagrania roślinnych tropizmów wyświetlanych w przyspieszeniu: to, co z pozoru powolne, miarowe i niemal statyczne na wielkim, płóciennym ekranie staje się zaskakującym obrazem pełnym trwogi, a czasem bólu. Renata Senktas pisze, jakby mówiła w imieniu sosen, drgnięć powietrza i wody. Widzi uważnie, tylko na chwilę zatrzymuje "trójkątną nogę żaby", "oceany po każdej z naszych stron".
*
(...)
Ale w tutejszych sosnach
choć jest monotonia
nie ma nic z porządku
i na próżno tu szukać

jednakowych póz - jesteśmy
imitacją ich wygięć
tak dziwnie łamliwi
na tle - 

I czyżby brała nas zazdrość
że jedna wrosła w drugą
że splotły się na stałe
że nieregularnie?

(Swoją drogą

*

Errata

Na wyspie zamiast domu budujemy łódź.
Szukam dębu wysokiego na piętnaście metrów.
Do Lurgan za daleko, wydrążą go, nim zdążę
i nikt tu się nie dowie, czy w środku twardy
czy miękki był i żyzny.

W miejscu przecinków daj liście bluszczu
niech się rozrosną czerwienią niech ułożą
ścieg niech zatkają szczeliny bo rozsadza je morze
choć kra na rzece leży a rzeka jest jedyna
a innej wody nie ma - 

To na serio tak wygląda, że deszcz daje początek
w parku przy Fitzwilliam Square, gdzie słońce
ssie trawę długo, po południu.

Wiersze zawieszone są prawie symetrycznie pomiędzy światem ludzkim i zwierzęco-roślinnym, pożywiają się niedomówieniem, ale pilnie odrabiają lekcje perspektywy. Każdy utwór zapisuje literami konkretne zdarzenie, ułamek chwili, krajobraz. "Wyobraź sobie zwoje, szpule, opowieści z nici / nici z opowieści". Wyobrażam sobie.

Tom był nominowany w kategorii książka roku do Wrocławskiej Nagrody Silesius 2017.

Renata Senktas, Clarity, Dom Literatury w Łodzi (Biblioteka Arterii), Łódź 2016, ss. 31.


*** Gdzie się podziały poetki?***
ciąg dalszy nastąpi
Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger