37. Pomruki niewidzialnej strony świata (Maciej Płaza, Skoruń)


Morele miały czarne, guzowate konary, lepkie od żywicy. Opuchłe owoce mieniły się żółcią i czerwienią, zmatowiałe, ale jeszcze nieostygłe odpryski słońca. Obrodziły jak nigdy. Wszystko obrodziło, był rok wielkiego urodzaju. Te najpulchniejsze, co spadły i się rozpękły, rozłupywałem na pół i nie czyszcząc nawet z piachu, wpychałem do ust. Na języku rozlewał mi się sok o smaku i gęstości miodu. Ogród był dziełem ojca, ale gdy owoce dojrzały, ojciec ich nie tykał (...). Wszyscyśmy się do tego przyzwyczaili, może przez tę jakby nie do końca potrzebną bujność owoców, która nie pasowała do ojcowej surowości, a może przez bliskość kwietnych klombów i skalników. Bo kwiaty należały tylko do matki (s. 341). 

Maciej Płaza wymyślił powieść doskonale przezroczystą. Skoruń przylega do opisywanego świata niemal niezauważalnie. Trudno dostrzec, w którym momencie tekst zamienia się w prawdziwość podsandomierskiej wsi. Można włożyć rękę w zdania, a tam wszystko pachnie ziemią, nęci odgłosami, pulsuje i szeleści. Tekst otacza sady, studnie, pola, rzekę i śmierć cieniutką błoną. Powieść ma swoje (spodziewane) ramy, (słyszalny) rytm zdań i mistrzowskie współbrzmienie głosów. Ale szybko przekonujemy się, że przez tę błonę można z łatwością przeniknąć i dzieje się tak za każdym razem, gdy tylko wyobraźnia puchnie po użądleniu plastycznością opisu, a w tym trudno autorowi dorównać. 
Narracja każdego z siedmiu opowiadań (modułów) wisi na jedwabnej wstążce, jest elegancka w swojej precyzji i fascynująco kunsztowna. Trudno znaleźć w zdaniach choćby najmniejszy ubytek i jakkolwiek nadmiar. Ale snucie opowieści rozpoczyna się i kończy w okrutnym, wyczerpującym fizycznie świecie sadowników. Bohaterowie kolejnych rozdziałów żyją w cieniu rodzinnych tajemnic i win. Żyją w tempie drzew, całkowicie im podporządkowani. 
Postacią łączącą wszystkie narracyjne odsłony książki jest skoruń, chłopiec uważany za głupka, niedoradję, lenia i gapę. Widać wyraźnie, którędy przechadza się powieść inicjacyjna Płazy, gdy portretuje swojego bohatera. Powieść świetnie zna prowincjonalne sztychy nurtu wiejskiego, jest osłuchana we frazach Miłosza i Iwaszkiewicza, wygrzewała wyobraźnię w Myśliwskim i puszcza oko do Trziszki, a czasem nawet Czeszki, ale nie na tym uwikłaniu i nie na tej erudycji opiera się wartość i siła SkoruniaSkoruń wymyka się intertekstualiom, zwodzi podobieństwami, do końca pozostaje osobny. 
Bohater Płazy nie ma wrażenia, że widzi chłodną pluskliwość wody jako pierwszy człowiek na ziemi. W swoim stawianiu pytań, w nadwidzeniu porządku ludzi i przyrody zaczyna mieć stwórczy wpływ na to, co się przydarza. Czas i przestrzeń tracą swoją ostrość konturów i granic, stają się podatne na jego działanie, potrafią zastygnąć, stanąć w miejscu. Skoruniowi przydarza się cud bolesnego istnienia, bo modli się do tysiąca bogów swoimi nowennami naiwności, bo jest obserwatorem i uczestnikiem świata, który na pewno istniał przed nim. Patrzy trochę zbyt uważnie, trochę zbyt dobrze słyszy, trochę za dużo pamięta. Jakby już przeczuwał coś, czego nie potrafi jeszcze nazwać: że jest śmiertelny. Choć i tego nie jestem do końca pewna.

Książka wybitna!

Maciej Płaza, Skoruń, W.A.B. ,Warszawa 2015, ss. 349. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger