41. Noworoczne ćwiczenia rozciągające (czytanasana)


Pamiętam bardzo dobrze ten dzień, zadałam Mu (poloniście i kolekcjonerowi) pytanie, czy czytał wszystkie książki stojące na półkach w gabinecie. Uśmiechnął się i powiedział, że to nie takie proste, bo część książek kupuje na wszelki wypadek (Mitologia Aborygenów), bo kupuje więcej niż może przeczytać etc. Miałam wtedy kilka lat i nie wszystko rozumiałam. Własny regał z książkami umiałam wyrecytować z pamięci (niegdysiejsze śniegi). Zagryźliśmy niepoczytalność czterech ogromnych regałów popołudniowym ciasteczkiem.

Ale mijały lata (ścianę pałacu przecinało pęknięcie), miałam swoje kieszonkowe, wszystkie pieniądze przeznaczałam na książki (na szczęście to już za mną), więc półki uginały się pod ciężarem owocu, a regały pluły na podłogę papierową lawą. Dotarłam do mitycznego momentu, kiedy przestałam czytać wszystko, co kupowałam (palec do budki). Porażono mnie cudem studiów międzyuczelnianych (Poznań-Kraków). Zawsze jechałam obładowana książkami, zawsze brałam za dużo, dokupowałam na miejscu kolejne (przekleństwo Taniej Książki na Grodzkiej). Przedziwnym zrządzeniem losu mój Mąż okazał się namiętnym kolekcjonerem (pomnóż razy dwa). W końcu dobiliśmy do brzegu koszmarnych przeprowadzek. Podczas ostatniej z nich zaczęłam instensywnie myśleć o tym, co mamy na półkach i dlaczego nigdy nie przeczytaliśmy tomów, które potrafimy opakowywać w kilka warstw papieru i starannie wkładać do pudeł. Jedna z moich przyjaciółek powiedziała kiedyś (upalne lato, maliny na spodku): "Nadejdzie ten dzień, kiedy przestanę odbierać telefony, usiądę i w końcu to wszystko przeczytam (odwróciłyśmy głowę w stronę wielkiej ściany zapakowanej wiadomo czym, nawet nie drgnęły). Czy to nie dziwne, że potrafię kupić dwie takie same książki, bo nie pamiętam, z kim mieszkam" (święte słowa).

W 2016 roku zaczęłam nieśmiało przekazywać pojedyncze książki studentom, potem nabrałam werwy, oddawałam wszystko, do czego już nie wrócę. Najpierw poszły książki z tylnych rzędów, potem doszłam do punktu B (sygnalizacja zapiąć pasy): klasyka, świetne prozy, zachwalane opowiadania... gromadzone od lat '90. Setki tytułów. W tym roku nie zrobiłam żadnych postanowień. Poza jednym (łatwo się domyślić). Dożyć dnia, kiedy będę mogła powiedzieć, że mieszkam z książkami, które znam (nie pytaj mnie o jutro). Zostawić tylko te, które zobiły dziurę w głowie, a reszta niech frunie w świat (nie chcę nikogo straszyć, ale czeka awizo). 
Kiedy już rozdałam zalegające, zaczęłam czytać resztę. Po dwóch miesiącach odnotowuję pierwszą miłą zmianę: książki mieszczą się na regałach (to może być złudzenie optyczne). W tym zdaniu nikogo nie zachęcam do podobnych praktyk (chociaż macie książki nawet na balkonach).
Listopad, grudzień i styczeń minęły pod znakiem:




1. Zadie Smith, Białe zęby, przeł. Z. Batko, Znak, Kraków 2017. 
2. Carmen Bugan, Zakopać maszynę do pisania. Dzieciństwo pod okiem Securitate, przeł. Adam Pluszka, Czarne, Wołowiec 2015.
3. Sofia Andruchowycz, Felix Austria, przeł. Katarzyna Kotyńska, Czarne, Wołowiec 2016. 
4. Zeruya Shalew, Ból, przeł. Magdalena Sommer, Czarne, Wołowiec 2016.
5. Nathan Hill, Niksy, przeł. Jerzy Kozłowski, Znak, Kraków 2017.
6. Orhan Pamuk, Stambuł. Wspomnienia i miasto, przeł. Anna Polat, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008.

 Część z nich (kiedyś) przerwałam w połowie, część odkryłam na nowo. Zostaje tylko jedna i o niej już wkrótce więcej (można typować) (kto wie, niech nie podpowiada).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger