56. Jun'ichirō Tanizaki, Pochwała cienia


Prostota japońskiego pokoju budzi u ludzi Zachodu zdumienie - mają wrażenie, że widzą nagle szare ściany bez żadnym upiększeń. Cóż, można ich zrozumieć, ale dzieje się tak, ponieważ nie potrafią przeniknąć tajemnicy półmroku. A my, jakby nawet tego znikomego światła było nadto, jeszcze się przed nim osłaniamy, dobudowując już poza pokojami, dokąd promienie słoneczne mają utrudniony dostęp, werandy okalające dom i przekrycia dachowe nad gankiem (s. 40)

Lektura eseju "Pochwała cienia" (1933) Jun'ichirō Tanizakiego była jednym z przełomowych doświadczeń czytelniczych minionych miesięcy. Japoński pisarz w swojej krótkiej, niezwykle esencjonalnej książce nakreślił ramy rodzimej filozofii przestrzeni. Chociaż swoją opowieść o roli cienia w życiu codziennym Japończyków snuje wokół przedmiotów i pomieszczeń, nie traci z oczu perspektywy zachodniej. Stawia się tym samym w roli koryfeja, znającego intymne sekrety własnej kultury, który mówi o świecie zbudowanym na odmiennym pojmowaniu piękna w sposób subtelny, a przecież wnioski płynące z lektury skłaniają do kilku gorzkich refleksji. 

Tylko z pozoru opowieść o okapach okien, ochronie przed ulewnymi deszczami, zupie podawanej w ciemnych naczyniach powleczonych laką, pędzlu zamiast stalówki, parawanach i kolorach ścian dotyczy estetyki Japonii, bo przecież za każdym obrazem i refleksją stoi pytanie o filozofię życia. W opisach codziennych zachowań, więzi z przyrodą (np. wybieraniu gęstych roślin zamiast starannie wypielęgnowanych alejek i trawników) tkwi sekret Metody. 

Tanizaki pisze:

Kiedy ludzie Zachodu wykryją najdrobniejszy pyłek brudu, bez pardonu go usuwają, my na Wschodnie tymczasem pieczołowicie go zachowujemy, ba, idealizujemy. Jeśli powie ktoś, że głosząc takie prawdy, w istocie poprawiamy sobie tylko samopoczucie, niech i tak będzie, ale faktem jest, że uwielbiamy rzeczy naznaczone piętnem ludzkiego brudu, osmolone sadzą, plamy będące wynikiem działania czynników przyrody. Lubimy koloryt i połysk śladów przywołujących na myśl dawne zdarzenia, których są pamiątką. Przebywanie w wiekowych domostwach, pośród starych sprzętów w zadziwiający sposób przynosi nam spokój i koi nasze nerwy. Dlatego często zadaję sobie pytanie, dlaczego w szpitalach, a w każdym razie w tych, w których leczą się Japończycy, zamiast zapełniać sale chorych wypolerowanymi sprzętami, nie próbuje się nieco wyciszyć jaskrawej tonacji śnieżnobiałych ścian, uniformów personelu medycznego i lśniącej aparatury. Nie mam wątpliwości, że chory na pewno czułby się swobodniej, gdyby w trakcie kuracji leżał na macie, otoczony śnianami w kolorze i o fakturze piasku, tak jak w japońskim pokoju (s. 30).

 Metodę opisywaną przez Tanizakiego można by definiować jako metodę stawiającą na pierwszym miejscu sensualność, która ma swój własny czas. Doznawanie świata, także w akcie "domyślania się" kształtów i kolorów, dokonuje się dzięki kontemplacji, medytowaniu nad poszczególnymi gestami.
Tylko ktoś, kto daje oczom i palcom czas na poznanie wszystkich odcieni i faktur może napisać podobne zdanie:

Wyrobów z laki zdobionych malowidłami ze sproszkowanego złota nie ogląda się w całej okazałości, w pełnym świetle. Winny one spoczywać w ciemnym miejscu tak, żeby można było ku nim spoglądać od czasu do czasu, w miarę jak refleks bladego światła uwidoczni któryś z detali. Ich pyszne, bajecznie wzorzyste desenie pozostają w znacznej części w cieniu i każą nam jedynie domyślać się ledwie sugerowanych tajemnych głębi. Połyskująca powierzchnia laki, kiedy przyglądamy się jej w ciemności, odbija migoczące światło świecy, zapowiadając niespodziewane podmuchy wiatru, który od czasu do czasu postanawia złożyć nam wizytę w cichym pokoju, sprawiając, że mimo woli pogrążamy się w zadumie. Gdyby w tym ocienionym wnętrzu nie było przedmiotów z laki, senny świat zrodzony z tajemnicznego światła lampy lub świecy, którego migotanie wyznacza puls nocy, straciłby wiele ze swojego czaru (s. 33).

Oczywiście żadna filozofia nie jest zamknięta w żelaznym pudełku - sam Tanizaki wybrał dla siebie jasną łazienkę i elektryczne ogrzewanie (czym zaskoczył rzemieślnika przygotowującego dla niego mieszkanie)*, ale warto poddawać się co jakiś czas ćwiczeniom z odmiany. Jeśli nie tym polegającym na eksperymentowaniu z doświetlaniem pomieszczeń, to chociaż intelektualnym. 

Warto czytać tę książkę nie tylko w zachwycie nad umiejętnością komtemplacji, ale także śledząc perspektywy patrzenia autora. Kilka pomysłów można dość łatwo przejąć, a kilka należy dobrze przemyśleć, bo czy Tanizaki dobrze robi powołując się na obrazy Japonii wytworzone przez kolonialne oko? Tutaj szczególną uwagę zwraca passus poświęcony kolorowi skóry i kontekstom, które Tanizaki wybiera do zinterpretowania zjawiska różnic rasowych.

Esej brzmi wybitnie dzięki Henrykowi Lipszycowi, który nastroił go w każdym najmniejszym szczególe. Z jego wstępu pochodzi też anegdota oznaczona powyżej gwiazdką.


J. Tanizaki, Pochwała cienia, wstęp i przekład Henryk Lipszyc, Kraków 2016, ss. 76.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger