28. Mak i wanilia (Marisa Madieri, Wodna zieleń)


Pradawne jądro mojej nostalgii znajduje się na pewnej wyspie na Adriatyku, pośród pachnącej szałwii,  która srebrzy nasłonecznione kamienie, i grzywy fal, "które na pełnym morzu były syrenami". Ale w nieruchomym świetle, poza czasem, pojawia się przeczucie zmierzchu. Wyspa już wie, co to takiego sprzeczność (s. 22).

Wodna zieleń Marisy Madieri jest jedną z ostatnich książek sierpnia, które przeczytałam i znakomicie zamyka czas lektur spod znaku cienia, szelestu i morskiego powietrza. Autorka postanowiła w tej, bardzo skromnej objętościowo, książeczce-dzienniczku pamięci odnotować odpryski całego życia: wypędzenie z tzw. "wschodnich kresów włoskich" (okolice Rijeki) do Triestu, sprzedawanie przedmiotów definiujących dawny poziom życia (imponujący, zabytkowy fortepian), internatowe życie w szkołach zakonnych, bycie w rodzinie podrzucanej co chwilę w górę przez huragany historii, mieszkanie w osławionym Silosie (pozbawiona okien klitka dla uciekinierów) i wreszcie odzyskiwanie własnego życia, gdy ma się już mieszkanie z oknami, balkonem, kuchnią...

Wąskie uliczki miasteczka, gładkie kamyki na plaży, pineta dochodząca aż do morza, zapach żywicy, muzyka słyszana z kawiarni w ciepłe wieczory i piękna, rozpogodzona twarz mojej matki oznaczały dla  mnie po raz pierwszy świadomość, że istnieje jakieś gdzie indziej, nowy raj, który można utracić (s. 37).

Marisa Madieri rozpina swoje wspomnienia w formie zapisów dziennikowych (1982-1984). Pamięć o dawnych ulicach Fiume (Rijeki), zapachu wody, twarzach ludzi, zwyczajach, mieszkaniu (powracających pojedynczymi blikami) coraz bardziej się zapada i zaciera. Zachodzi bielmem. Coś jeszcze tkwi w człowieku, ale ból wygnania powoli oddaje miejsce nowym odczuciom. Autorka buduje swoją prywatną mitologię przeszłości, napisaną śladami po przedmiotach, kolorach, zapachach. Instynkt wspominania ma też związek z kolejnymi bolesnymi doświadczeniami, bo narratorka choruje na raka piersi. Oczekiwanie na wyniki badań spalata się z pamięcią bycia w zawieszeniu, które towarzyszyło prawie całemu jej życiu. 

Wielki strach był daleko, lecz pozostał gorzki smak pustki po dzielnie zniesionej próbie, niepokój o przyszłość. Samotność tamtych miesięcy, przytłaczająca i nieprzejrzysta, kleiła się do mnie jak mokre ubranie. Drobny deszczyk mieszkał się z błotem rozpryskiwanym przez koła samochodów i zdawało się, że tkwię zanurzona w szarej lagunie melancholii (s. 49).


Dla Marisy Madieri krajobraz wody, morza, nabrzeża jest jednym z najsilniejszych estetycznie i zmysłowo punktów odniesienia. Wszystko istnieje w niej wobec wody, ku wodzie, dla wody. "Ten kolor wodnej zieleni - pisze Madieri - oznacza dla mnie dziś jeszcze kolor miłości" (s. 111). 

Wodna zieleń toczy się powoli, zachwyca językiem (stworzonym przez Joannę Ugniewską) i od pierwszych zdań uzmysławia, że obcujemy z talentem pisarskim. Od razu chciałoby się czytać dalej, najlepiej powieść, opowiadania. Wyjść z dziennika ku fikcji. Niestety po polsku ukazała się tylko jedna książka autorki.
Może warto się wreszcie nauczyć włoskiego?


M. Madieri, Wodna zieleń, przeł. Joanna Ugniewska, Czytelnik, Warszawa 2004, ss. 136.

PS: Ani razu nie wspomniałam, że Marisa Madieri była żoną Claudia Magrisa i nie wspomnę o tym. 

3 komentarze:

Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger