35. Transcendancje (Wioletta Grzegorzewska, Stancje)


Ostatni dzień lata jest mglisty, pachnie skisłym sokiem z jeżyn, lepi się do mnie i wywołuje nudności. Siedzę w pokoju na poddaszu i próbując czytać zadane lektury, przez chwilę zastanawiam się, czy jako niewierząca córka katoliczki i ormowca mogłabym dołączyć do oblatek, zamieszkać na kilka lat w domu Serca Jezusowego [...] (s. 122)
Stancje Wioletty Grzegorzewskiej są dziennikami przystanków, przez które młoda dziewczyna (studentka częstochowskiej polonistyki) przechodzi (oceanicznie przepływa), na które się nie do końca zgadza, których właściwie sama nie wybiera, a które zdarzają się jej, bo jest jeszcze w owadzim oplocie. Jeszcze jej nie ma całej, dopiero się staje, choć odczuwa wszystko i pozwala, by mieszały się w niej wszystkie przestrzenie świata, porządki i czasy. Przeszłość podpływa jednak zbyt blisko, przypala młodość, strąca przedwcześnie swoje owoce. Bohaterka jeszcze może stawać się na chwilę kimś innym, przechodzi pomiędzy tożsamościami, przymierza się do nich i idzie dalej. 

Historia częstochowskiej tułaczki od hotelu robotniczego do domu zakonnego rozpoczyna się trzydziestego września 1994 roku. Co znaczy takie (tamto) życie? Poszukiwanie pokoju, gdy się nie ma akademika, brak pieniędzy, resztki pudru Contance Caroll, herbata na szklanych spodkach, łatwe do rozdarcia rajstopy, jamniczka Aprielka nosząca imię po ukochanej, charyzmatyczni Rosjanie, biblioteka na Jasnej Górze, szorowanie klasztornej podłogi, kaprysy Paganiniego, pokoje nieogrzewane i pokoje suche, uciekanie przed nie swoimi wspomnieniami i praca w McDonaldzie.

W Stancjach teraźniejszość i przeszłość płyną w tym samym tempie, bo jeszcze nie trzeba wybierać, po której stronie czasu należy żyć. Długie godziny nad łaciną kończą się słodyczą seksu, bo w jeszcze mlecznym życiu nie brakuje mężczyzn (dziwnych, zachłannych, cudzych). "Każdy dzień sprawia, że mnie ubywa" - pisze bohaterka w swoim pamiętniku, ale jest chyba na odwrót. Każdego dnia wypełnia się sobą, ubywa tylko tego, co przywiozła ze sobą w walizce - ulatnia się świat Hektarów, powidoki wiejskiego życia, podział świata na pole i dom. Tak rozumiem słowa: "coś się we mnie zagnieżdża". Bohaterka przepływa od jednego dnia do drugiego, od egzaminu ze staropolskiej do lektur obowiązkowych. A może to nie jest książka o melancholii początku i cierpliwości nowicjuszki? Może to jest opowieść o uciekaniu, o wiecznym przenoszeniu do nowych miejsc, o gorzkiej wiedzy, że jednego miejsca nigdy się nie znajdzie. I tylko pozornie kolejne lata studiów toczą się w zwolnionym tempie, bo godziny usypują się już w jej głowie. Ciągle tkwi w tym samym mieście, ale wyspa płynie dalej. Bo jest dalej?


Wioletta Grzegorzewska, Stancje, Warszawa W.A.B. 2017, ss. 186.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger