55. Gdzie cień i cierń (Urszula Honek, Pod wezwaniem)
Gdzie się podziały poetki? Tu są! Idą ciemnym polem, skubią korę ciała.
Ten tom zrodził się z wody, z błon i wirów, a może nawet z krwi i śliny zwierząt. Wszystko skleja materia, materia odbywa się między postaciami, które wracają (prawie cały ich świat mieści się w kolejnych kadro-wierszach) i oddalają się chyba tylko na długość narracji.
Dużo tutaj odgłosów, ktoś woła, ktoś wyje, dźwięki pojawiają się, by naruszać, by przesuwać granice bólu i ludzi. Ale nie brakuje też głębokiej, kontynentalnej ciszy. Ciszy ze Wschodu, która zna tysiące krajobrazów i dociera wielką masą żywiołu, by przeprószyć się w śnieg, zbrylić w grad lub zwyczajnie wyciec.
widno
I
prowadzimy się za ręce. sfory biegną na nas
jak ludzie, którzy zaglądają do trumny,
choć nikt ich nie zapraszał na pogrzeb.
doprowadźcie mnie przed sąd, pozwólcie się wyrzygać.
nic nie trzyma mnie z wami ani przeciw wam.
II
jest płoszenie ptaków, strzały tak blisko,
że widzę ich ślepy lot. pijaństwo i wycieranie ręcznikiem
szampana z podłogi. jest też bóg. schował się w norze,
a ludzie próbują go wykopać.
III
jest samotność, z której nie rodzą się dzieci.
oślepiło
przytulam się do ciebie w styczniowe południe.
moje kobiety wołają: zostaw, wypluj, połknij.
moje kobiety podchodzą do łóżka,
gdy w nocy rzeba wstać i zapalić światła,
by ci, którzy wrócili, znaleźli drogę.
zbieram po nich rozrzucone szmaty, pęknięte naczynia,
pokruszone mydło. zasiej w niej dziecko. niech wie,
że nie jest sama. zasiej w niej dom i parne wieczory,
w które nikomu nie chce się płakać.
mężczyźni przychodzą. gdy śpimy objęte na podłodze.
wszyscy wiedzą, gdzie stoi miednica z gorącą wodą.
obmyj twarz, obmyj ręce. mięśnie zaciśnij jak do porodu.
przetrzymać miłość.
jasnota
naszym sąsiadom urodziło się dziecko,
może to jedyny dowód, że ktoś przez chwilę kochał.
w naszym domu od dawna nikt nie płacze.
idziemy każde w swoją stronę i oboje
do śmierci.
Łatwo można by wskazać, którędy Urszula Honek trafiła do swoich miejsc, bo takiej wodzie, mgle, ziemi i powietrzu już chylono czoła, ale nie są to opowieści o słowach i nie są to obrazy o powtarzaniu czyjegoś patrzenia. Teksty rozchodzą się w rękach, prześwituje krew, pustka, kruszy się człowiek (chyba prosto w proch).
To jest pisanie o wkładaniu rąk w śmierć, o dotykaniu ciała, o podglądaniu zabronionego, o pomyłkach rąk i stóp.
Korzenne błoto z tych pól niech się nam naniesie do samego środka.
Korzenne błoto z tych pól niech się nam naniesie do samego środka.
Urszula Honek, Pod wezwaniem, WBPiCAK, Poznań, ss. 38.