47. Pieśni nieuchronności (Julia Fiedorczuk, Psalmy)

Gdzie się podziały poetki? Tu są! Nakręcają mechanizm języka, by cofać się w czasie do dnia narodzin nieuchronności.

W ostatnim tomie, Psalmy (2014-2017), Julia Fiedorczuk stworzyła zupełnie unikatowy cykl poetycki,w którym orzekanie o naturze świata splata się jak wiekową lianą z blikami pisarskiej intymności. Nie bez przyczyny mówię tutaj o wiekowej symbiozie, bowiem kilka tropów subtelnie sugeruje, że porządki myślenia i pisania krążą w tomie wokół pokusy cofania się w czasie. Daty graniczne podane w tytule wskazują na dosyć bliską przeszłość poetyckich gestów, ale kolejne wersy każą wyruszać w poprzek czasu, ku jego pierwszym przejawom, do prehistorii człowieka, czyli prehistorii pisania.

To poszukiwanie początku, dla siebie (poetki wyjmowanej w wierszach z samiutkiego jądra rodzinności, z codziennych scenerii) i dla języka prowadzi do ustalania prymarnych dla egzystencji czynności. Dodam, że będzie tu mowa o egzystencji istoty zapatrzonej w świat i wypatrującej od świata znaków. Julia Fiedorczuk wybiera przede wszystkim leżenie i oddychanie. Niezwykle miłosne przyglądanie się domowym sprzętom (w tej roli dywan) staje się nie tylko wyrazem głębokiej więzi z materialnym wymiarem istnienia, ale przede wszystkim jest formą medytacji, która wynika z przeżywania życia i wyjątkowego pojmowania gęstości własnego czasu. Ten czas w Psalmach jest czasem odbieranym - paradoksalnie - przez samo Życie. To powidoki Balzacowskiej jaszczurzej skóry, która znika tym szybciej, im szybciej żyjemy. Autorka nie pozostawia nam złudzeń, że Jej przyglądanie się istnieniu (we wszelkich jego przejawach) zaczyna być niepokojące, bo docierają do świadomości myśli, które nie pozwalają na lekkość. Widzi, więc wie, a skoro już wie, pisze.

W pewnym sensie wynika z tego, jak sądzę, wybór kluczowego gatunku. Czymże są tym razem psalmy, jeśli nie formą zaklinania, proszenia, może nawet błagania. Autorka nie wybiera adresatów tych gestów, bo potrafi zawierzyć swoje pragnienia sikorce, słońcu, ciału. Widać w tym jakąś formę rozpaczy, która zarazem nie ma w sobie niczego tragicznego. Przeciwnie: wydaje mi się, że Poetka próbuje powiedzieć czytelnikowi, co widzi, gdy rozkłada swoje życie jak karty pasjansa. Wiersze prezentują przetasowane sekwencje życiowych okruchów, które w przedziwny sposób odpominają się, przebłyskują w detalach i wloką pamięć do jej zarania. Autorka pokazuje, jak się pływa w takich warunkach języka, jak trudno jest o dopowiedzenie zdania, jak często głównym głosem wnętrza staje się wątpliwość. 

Znakomity tom zachwycający szatą graficzną (Artur Skowroński), w której bardzo subtelnie pojawiają się symfonie klonowych nosków. Trudno o bardziej dziecięcą i czułą metaforę poetyckiej pracy. Każdy z Psalmów woła do dzieci (choćny tytułem pierwszego wiersza). To dziecko każe plątać numerację psalmów, tylko dzieciom udają się skoki nad otchłaniami interpunkcji. Moim graficznym faworytem jest krzyżyk w lewym górnym rogu okładki, który zgrabnie imituje znak wyjścia z pliku. Właściwie można by z tego tomu wyjść, czyli wyjść z pamięci, wyjść z rozumienia swojej pozycji w świecie, ze wszystkich złożonych w Psalmach deklaracji, ale ktoś postawił go po przeciwnej stronie. Wyjście zablokowane, trzeba przeżyć się w pisaniu do samego końca.

Tom nad tomami!

Julia Fiedorczuk, Psalmy (2014-2017), Wrocław 2017, ss. 55.


Do książki dołączona jest znakomita płyta (Alan Holmes & Julia Fiedorczuk), można posłuchać, jak brzmi czytanie istnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 dyskretny urok drobiazgów , Blogger